Jest maj 1998 roku. 19-letni Mariusz z Lasek w gminie Przykona spędza wyjątkowo ciepły dzień z przyjaciółmi nad wodą. Postanawia się wykąpać, po chwili decyduje się na skok do wody.
Samego upadku nie pamięta. Tylko bezwładnie zwisające ręce i niewyobrażalny strach. Koledzy wyciągają go z wody, w ostatniej chwili ratując przed utonięciem, odciągają na plażę. Jest przytomny, ale dziwnie unieruchomiony. Nie może poruszyć nawet jednym palcem, choć w głowie przetacza się huragan. Mijają minuty, unieruchomienie nie mija, ktoś wzywa karetkę. Wszystko dzieje się błyskawicznie. I mimo, że wydarzyło się 15 lat temu, Mariusz pamięta wszystko jakby działo się wczoraj.
Trafia do szpitala w Turku, diagnoza: uraz kręgosłupa i rdzenia. Z Turku zostaje przewieziony do ośrodka w Zgierzu. Tam przechodzi operację połączenia kręgów. Jego stan jest krytyczny.
Pamiętam tylko przebłyski takie jak dźwięk maszynki do strzyżenia, która zgoli mi włosy, byłem zdenerwowany. Przez całą noc leżałem na specjalnym wyciągu, który odciążał kręgosłup do zabiegu. Po operacji chciałem krzyczeć na tych ludzi, myślałem: Boże, czego oni chcą, dlaczego mi to robią?! Jednak nie mogłem wypowiedzieć nawet słowa, uniemożliwiła mi to rurka tracheotomijna, dzięki której mogłem oddychać.
Ze Zgierza trafia na oddział intensywnej opieki medycznej szpitala w Koninie. Przez pięć tygodni walczy o życie. Oddycha przy pomocy respiratora, ma zapalenie płuc, wysoką temperaturę, nabawia się odleżyn. Ale jest świadomy, a z tej świadomości powoli, niespiesznie, acz dobitnie zaczyna do niego docierać co się stało. I jakie mogą być tego konsekwencje. Któregoś dnia termin „unieruchomienie” nabiera nowego, strasznego znaczenia. Paraliż. Unieruchomienie całego ciała, od szyi w dół. To, tak dobrze znajome, tak posłuszne do tej pory ciało, teraz wydaje się dziwne, obce, nieswoje. I choćby próbował najmocniej na świecie - żadnego ruchu, gestu, dotyku, nic. Nie może też mówić. Rodzice płaczący nad szpitalnym łóżkiem muszą przejść błyskawiczną naukę czytania z oczu.
Wystarczyło, że spojrzeli na mnie, głównie w oczy i wiedzieli czego potrzebuje. W tamtym czasie oczy odgrywały rolę komunikacji z bliskimi. Nie muszę chyba nikogo przekonywać, że to było dla mnie i mojej psychiki piekło.
Gehenna trwa pięć tygodni. W tym czasie Mariusz uczy się świata od nowa. Świata, jakiego nie znał, bez dotyku, bez ruchu, bez słów. Dni mijają na badaniach, pierwszych próbach rehabilitacji. Najgorsze są jednak noce i długie godziny gdy sen nie chce nadejść, a w zamian do głowy dobijają się wspomnienia. Wspomnienia dawnego życia, szkoły, przyjaciół, marzeń, planów i pragnień. Oraz tych kilku sekund majowego szaleństwa.
Poprawa przychodzi stopniowo, a jej szczytem jest samodzielny oddech. Dziś wspomina go jako przełomowy moment wychodzenia z traumy, dający nadzieję, że reszta też jakoś się ułoży. Gdy po zgodzie lekarzy opuszcza intensywną terapię dostaje brawa na stojąco od szpitalnego personelu. Tamto wzruszenie pamięta do dziś.
Przyszłość nie okazuje się łatwa. Zaczyna się tułaczka po szpitalach i życie przeplatane momentami tragicznymi i pełnymi nadziei. Jak ten, gdy podczas pobytu w turkowskiej lecznicy dochodzi do zapaści serca, a lekarze mówią rodzinie, by była gotowa na najgorsze. I jak ten, gdy po roku ostrej rehabilitacji, pierwszy raz od wypadku opuścił łóżko i usiadł na wózku. Wtedy też przychodzi ten najtrudniejszy moment. Konieczność pogodzenia się z rzeczywistością, którą oznacza paraliż do końca życia.
To było trudniejsze niż myślałem. Psychicznie czułem się zdrowym, silnym chłopakiem, który radził sobie świetnie ze wszystkimi trudnościami. Ale rzeczywistość była inna, na każdym kroku potrzebowałem pomocy osób trzecich. Sam mogłem tylko wodzić oczyma po szpitalnych ścianach i sufitach.
Po powrocie do domu wymaga dalszej rehabilitacji. Ciągłych specjalistycznych ćwiczeń, fachowej opieki terapeuty. Rodzina, choć bardzo się stara, nie jest w stanie jej zapewnić. Wspólnie decydują, że chłopak zamieszka w Domu Pomocy Społecznej w Kole. Serce boli, ale w zamian ciało otrzymuje regularną rehabilitację. A wkrótce także elektryczny wózek sterowany brodą, który odmienia jego życie. Tak bardzo, że w pierwszych dniach nie schodzi z niego wcale. Potem był komputer z internetem, jego „okno na świat” i specjalnie dla niego dobudowany własny pokój, dzięki któremu wraca do rodzinnego domu. Wszystko dzięki ludziom dobrej woli: prywatnym sponsorom, mediom, życzliwym urzędnikom z gminy, pracownikom turkowskiego PCPR.
Ale widać tragedie uwielbiają Mariusza. W miedzyczasie w wypadku ginie jego ojciec. Jego samego atakuje sepsa i znów wiedzie na krawędź życia. Mariusz nie poddaje się i tym razem. Zwycięża chorobę. Wychodzi z niej silniejszy. Dzięki internetowi znajduje pracę i dorabia do skromnej renty. W ten sam sposób kończy szkołę średnią. Rehabilitacja daje efekty – może już poruszać głową i ramionami. Zakłada swoją stronę internetową. Przestrzega przed skokami do wody. Prowadzi blog. Podróżuje. Żyje.
Cieszę się, że dostałem szansę na dalsze życie. Nie rozumiem ludzi, którzy mogąc samodzielnie się poruszać, podrapać się po głupim nosie czy pracować nie widzą sensu życia. Nie wiedzą co tracą, docenia się to wszystko dopiero, jak się to straci.
Marzenia?
Moim marzeniem jest być zdrowym, utrzymywać stan taki, jak do tej pory, aby się w przyszłości nie łamać i być nadal podporą rodziny.
Cytaty pochodzą ze strony internetowej Mariusza: www.mariuszharasny.pl
Chcesz wesprzeć Mariusza w walce z codziennymi trudnościami ? Możesz to zrobić przekazując 1% podatku. Wystarczy do deklaracji podatkowej wpisać:
•Wpisać numer KRS: 0000270809
• Obliczyć kwotę 1%
W rubryce INFORMACJE UZUPEŁNIAJĄCE (bardzo ważne!)
• Wpisać nazwisko oraz numer członkowski nadany przez Fundację – Haraśny, 2771.