INFO: Gdy Pana widziałem ostatnim razem nie wyglądał Pan najlepiej. Jak się Pan czuje?
Bogdan Kawka: Nie doszedłem jeszcze do siebie. Miałem poważną kontuzję nogi - zerwanie mięśnia czworogłowego, który do dziś nie jest i już nigdy nie będzie w pełni sprawny.
A jak samopoczucie psychiczne?
Nienajlepiej. Nie może być zresztą inne po tym co mnie spotkało w lutym poprzedniego roku. I to w sytuacji, kiedy byłem świeżo po operacji, nie mogłem się ruszyć, nie mogłem się bronić. Wykorzystano ten moment, żeby się mnie pozbyć.
Dlaczego?
Moim zdaniem dlatego, że byłem przeszkodą dla Zarządu Powiatu na drodze do prywatyzacji szpitala.
Prywatyzacji? Pamiętam zapowiedzi „powiatyzacji” szpitala, ale nie prywatyzacji.
Ale Zarząd specjalnie się z tymi planami nie krył. Już na początku 2012 roku pan Maciej Rosiak sporządził diagnozę stanu szpitala, w konkluzji której napisał, że podmiot prywatny poradzi sobie z kosztami lepiej niż podmiot publiczny. Padały tam różne przykłady, z których wynikało, że wszystkie szpitale przekształcone w spółki nieźle sobie radzą. Ja za długo w tym siedzę, by nie wiedzieć, że jest to wierutna bzdura.
Dlaczego?
Szpital publiczny ma jedną, obok wielu ułomności, zaletę: nie ma zdolności upadłościowej. W sytuacji jaką mamy, kiedy system zdrowia w kraju nie działa odpowiednio, to właśnie te szpitale mają szansę przetrwać. Spółka, czyli szpital sprywatyzowany, natomiast takiej możliwości nie ma. Najbardziej zaś zagrożone likwidacją byłyby właśnie szpitale powiatowe, z uwagi na słabości finansowe powiatów oraz realizowanie najtańszych medycznych procedur.
Mówił pan o tym członkom Zarządu Powiatu?
Wielokrotnie. I staroście Młynarczykowi, i jego następcy, a także na sesjach Rady. Jednak nie bardzo się tym przejmowano. Wkrótce zażądano ode mnie raportów na temat sytuacji szpitala, a także przekazywania informacji na ten temat zewnętrznym podmiotom. Odmówiłem, bo to jest sprzeczne z prawem, nie można pewnych informacji i danych ujawniać. A już dochodziło do tego, że prezesi różnych spółek dzwonili do mnie i żądali pewnych informacji. Wtedy Zarząd Powiatu, poczuwszy opór z mojej strony, postanowił się mnie pozbyć i to szybko.
I to się Zarządowi akurat, jak mało co w tej kadencji, udało.
Tak, ale przy okazji złamano całą masę procedur. Pan Rosiak wszedł do szpitala z kontrolą, w momencie kiedy trwała już tam kontrola RIO. Tymczasem zgodnie z przepisami, gdy kontrolę prowadzi RIO to przejmuje koordynację nad innymi i kontrola Powiatu powinna być przerwana lub kontynuowana pod nadzorem RIO. Tak nie było. Po drugie - pan Rosiak sformułował na piśmie zarzuty jeszcze w trakcie trwania kontroli, po trzecie – nie pozwolono mi się do nich ustosunkować. Po czwarte wreszcie – same zarzuty okazały się absurdalne. Tak absurdalne, że wystarczyło 40 minut w sądzie, by Powiat wycofał się z nich i poszedł na ugodę.
Która stała się szybko jednym z symboli nieudolności ekipy rządzącej powiatem od 4 lat.
Tak, ale cała ta sytuacja dowodzi, że chciano się mnie po prostu pozbyć, bez oglądania nawet na koszty czy dobro szpitala. A dodatkowo zszargać moje dobre imię. Po to były doniesienia do prokuratury, do CBA. O nich napisano w prasie. Ale o tym, że i prokuratura i CBA umorzyły postępowania z braku znamion przestępstwa w moim działaniu, o tym już nie poinformowano.
Czy ktoś z członków Zarządu przeprosił Pana za tę sytuację?
Nie sądzę, by ktoś na to wpadł, by czegoś ich ta sytuacja nauczyła. Skruchę mogą wyrazić normalni ludzie, natomiast osób dziś rządzących powiatem nie mogę tak nazwać. Prawdziwy polityk wie, w którym momencie się wycofać i przeprosić, nawet Palikot przeprasza za swoje zachowanie. Członkowie Zarządu Powiatu Tureckiego nie są jednak politykami.
Mówi Pan o swoich kolegach.
Człowiek popełnia błędy. Moim błędem było to, że wybrałem sobie takich kolegów. Wybrałem najgorzej jak tylko można. RiP to najgorsze ugrupowanie, jakie można sobie wyobrazić w tym powiecie. To są ludzie, którzy do władzy nigdy nie powinni byli dojść. Jako szef jakiejkolwiek jednostki nigdy żadnego z nich nie zatrudniłbym do pracy, czy to z RiP-u, czy w ogóle z tej koalicji. Oni po prostu nic nie potrafią.
Mocne słowa.
W mieście jest inaczej. Marek Pańczyk potrafił się porozumieć z burmistrzem. Mimo, że w kampanii wyborczej byli przeciwnikami, potrafi z nim wspólnie dla dobra miasta działać. Mało tego, potrafi to samo pan Marczewski. Jeżeli istnieje możliwość współpracy tych ludzi, to dlaczego ich odpowiednicy w powiecie działają wobec burmistrza z taką nienawiścią, jakby im pół rodziny wymordował? Dlatego RiP w postaci starosty Zbigniewa Bartosika traktuje go jak osobistego wroga? Ja tego nie rozumiem. Może nie nadaję się do dzisiejszej polityki…
Starosta Bartosik wydaje się człowiekiem, który lubi tworzyć wokół siebie atmosferę konfliktu.
Taki ma charakter, pieniacza. Poza tym, ten człowiek nabrał bardzo wysokiego mniemania o sobie, swojej wszechwładzy i wszechwiedzy. A tymczasem z tym charakterem nie powinien pełnić jakichkolwiek funkcji.
Kto rozdaje dziś karty w RiP-ie?
Moim zdaniem nikt. Kto złapał swój stołek, tylko o niego się troszczy.
Wróćmy do szpitala. Dlaczego Zarządowi Powiatu tak bardzo zależało na prywatyzacji szpitala?
Chodziło o chęć pozbycia się problemu. Tylko i wyłącznie.
A dlaczego jej ostatecznie nie przeprowadzono?
Sądzę, że Zarząd źle policzył szable. Musiało zabraknąć jednego, dwóch głosów. Uchwała była już gotowa, czekano z jej wprowadzeniem pod obrady. To wiadomo od kiedy portal iTurek opublikował skan tej uchwały. Skoro nic z tego nie wyszło, należy przypuszczać, że w szeregach koalicji w Radzie objawili się przeciwnicy prywatyzacji. Gdy Zarząd zrozumiał, że uchwała nie przejdzie, panowie starostowie kolejny raz dali wyraz swojemu sprytowi. Pobiegli do szpitala i przekonali załogę do tego, aby sobie sama opracowała plan naprawczy, co jest ewenementem. Znam trochę szpitalnictwo, ale jeszcze nigdy nie widziałem, by załoga sama z siebie przygotowała program zwolnień. Dopiero potem wyszło, że wszystkie te wyrzeczenia załogi były niepotrzebne, bo Zarząd Powiatu nie potrafił zadbać o podstawową sprawę dla realizacji tego programu, czyli poręczenie kredytu bankowego.
Może za mało szpital oszczędza? Można oszczędzać więcej?
Jeżeli chce się zachować wymogi funduszu i leczyć ludzi zgodnie z procedurami – nie. Tam gdzie się próbuje to robić, umierają ludzie. Bo oszczędności nie dotykają pracowników czy radnych. Uderzają w konkretnego pacjenta.
To jaka jest szansa na przetrwanie dla naszego szpitala?
Przede wszystkim trzeba znaleźć dyrektora, który będzie miał pełne umocowanie do działania. Po drugie – niezbędna jest zmiana systemu finansowania służby zdrowia. Ale na to nie możemy liczyć na rok przed wyborami parlamentarnymi. Pozostaje więc tylko kwestia pomocy organu prowadzącego, czyli powiatu.
Ale na to też nie mamy co liczyć, bo powiat turecki biedy jest jak mysz kościelna.
Jeżeli powiat nie będzie w stanie pomóc szpitalowi, to stracimy go. Jeżeli Powiat nadal będzie tak „wspierał” szpital, to będzie koniec. Przypomnę, że jest to jedyna kadencja w historii tego powiatu, podczas której Zarząd i Rada nie dali szpitalowi złotówki. Nie liczę termomodernizacji i remontu izby przyjęć, bo to pieniądze zarezerwowane w poprzedniej kadencji. Zmarnowano też okres w latach 2007 -2010, gdy o ogromne kwoty wzrósł kontrakt szpitala. Ja zostawiałem szpital z przychodami na poziomie 19 mln zł w 2006 roku. Po 4 latach były to już 32 mln zł. Czyli wzrost był kolosalny. A mimo to nie udało się zbilansować przychodów z wydatkami szpitala. Dziś można śmiało powiedzieć – przejedzono te pieniądze, szpital nie wykorzystał swojej szansy. Inne szpitale poradziły sobie lepiej – są przygotowane już do informatyzacji, mają 2, 3 osobowe sale chorych. My to mamy przed sobą. A to zmiany nieuniknione i to już niebawem, bo zobowiązują do tego przepisy.
Niewesołą przyszłość kreśli Pan przed szpitalem.
Problem w tym, że obecnie przy władzy w Powiecie są ludzi kompletnie nieodpowiedzialni. Którzy wielokrotnie powtarzali mi: pacjent się nie liczy, ważne są pieniądze. Jak można z takim podejściem kierować samorządem? To jest skrajna nieodpowiedzialność.