Mieszkańcy Tuliszkowa poznali losy Christiane Felscherinow, mieszkanki Berlina, która w wieku 15 lat zmierzyła się z problemem narkomanii. Z wzorowej uczennicy i przykładnej córki pod wpływem nieodpowiedniego, aczkolwiek intrygującego towarzystwa przeistoczyła się we wrak człowieka, potrzebujący do życia jedynie alkoholu i środków odurzających. Zaczęło się (jak twierdzi większość uzależnionych) niewinnie, bo "tylko" od marihuany. Następny był haszysz.
Krótka droga do narkomanii skończyła się na heroinie. Od tamtej pory strzykawka stała się najlepszą przyjaciółką Christiane, na równi z jej ukochanym Danielem i koleżanką Baby, z którymi spędzała czas w klubach i na dworcu w Berlinie. Wśród zgiełku wielkomiejskiego życia dziewczyna stworzyła sobie iluzję normalności. Mieszkała z chłopakiem, chodziła na imprezy, a gdy zabrakło na "działkę", znajdowała sponsorów. Pojawiły się myśli samobójcze. Nastolatka złożyła zeznania i zdecydowała się na odwyk. Dla jej przyjaciół było za późno. Tylko Christiane się uratowała. Ku przestrodze napisała książkę "My, dzieci z dworca Zoo".
Spektakl o tym samym tytule jest idealnym odzwierciedleniem utworu. Aktorzy spisali się na medal, doskonale odtwarzając jego klimat. Z dużym poczuciem humoru przedstawili tragiczną historię, opowiadającą o prawdziwych wydarzeniach, mających miejsce w latach 70. XX wieku. Poruszony w niej problem narkomanii jest aktualny do dziś. Dramat sceniczny pokazał, jak kruche jest życie. Tak niewiele trzeba, by je zniszczyć. Wystarczy chwila, która może być pierwszą lub ostatnią. Chwila, która zadecyduje, czy kiedyś powiemy o sobie "My, dzieci z dworca Zoo"...